Liberte Liberte
1047
BLOG

Marcin Celiński: Najbliższe lata – znany PiS i nieznana opozycja

Liberte Liberte Polityka Obserwuj notkę 26

Skoro nie udało się zapobiec, to teraz trzeba leczyć – czyli kurs pierwszej pomocy w procesie „depisyzacji”.

Tekst pochodzi z XXI numeru kwartalnika Liberté! „Jak uratować demokrację”, dostępnego w sklepie internetowym. Zachęcamy również do zakupu prenumeraty kwartalnika na cały rok 2016.

Oto nastał nam PiS. PiS w całej krasie, jaką starsi z nas znają z lat 2005–2007, a młodsi będą mieli okazję poznać osobiście, a nie tylko z opowieści. Nastał PiS wzmocniony mentalnie wieloletnią opozycją, dyszący triumfalizmem i żądzą odwetu, uśmiechający się do słów Jarosława Kaczyńskiego o zaniechaniu zemsty, do obietnic „pakietu demokratycznego”, z tym samym uśmiechem blokujący działanie Trybunału Konstytucyjnego i ograniczający opozycję w Prezydium Sejmu, w Komisji do Spraw Służb Specjalnych. PiS Zbigniewa Ziobry na stanowisku ministra sprawiedliwości, Antoniego Macierewicza w MON-ie, ułaskawionego Mariusza Kamińskiego jako koordynatora służb specjalnych.

Groźniejsze od zwycięstwa PiS-u jest generalne zwycięstwo Polski pozbawionej etosu państwowego – bo tego etosu od dawna nie miały ani PiS, ani PO, zastępując go aksjologią religijną czy partyjną, nigdy nie miało PSL, zaczekać musimy z ocenami parlamentarzystów Pawła Kukiza – bo oprócz grupy narodowców nie bardzo wiemy, któż się tam znalazł, podobnie jak w Nowoczesnej, gdzie kształt ugrupowania poznamy zapewne za kilka miesięcy, kiedy nie wystarczą okrągłe hasła o wyważeniu i rozsądku à la schyłkowa Unia Wolności.

Napisano już mnóstwo o słabej kampanii Bronisława Komorowskiego i PO, prawie wszystko to było prawdziwe, z pewnością jednak nieprawdziwa jest teza, że to słaby marketing jednej strony, a dobry drugiej zdecydował o zwycięstwie partii Jarosława Kaczyńskiego. W moim odczuciu w tej kampanii zdecydowały jej treści, a nie reklamowa sprawność.

Klęska polityki bez treści

Platforma Obywatelska i broniący jej od lat do upadłego publicyści proponowali politykę bez treści. Bez aksjologii. Bez wyzwań. Bez celów. Taka właśnie była polityka „ciepłej wody w kranie”. Polityka „wsi wesołej, wsi spokojnej” – niech tam wszyscy o coś walczą, mu tu sobie po cichutku zbudujemy aquaparki i będziemy szczęśliwi. Taki sposób prowadzenia spraw państwa przypomina nieco epokę saską – bogaciliśmy się, ale niczego nie zmienialiśmy. Nikt w XVIII w. nie zadawał sobie pytania, co się stanie, jeśli koniunktura spokoju i wysokich cen zboża się skończy. Co jeśli zainteresują się nami nieprzyjaźni sąsiedzi? Nie stawiam tezy, że grożą nam rozbiory, daleki jestem od takiej histerii, analogię stosuję jedynie do pewnego stanu samozadowolenia ekipy przez osiem lat rządzącej Polską, samozadowolenia wynikającego z używania w myśleniu jedynie czasu teraźniejszego.

PO idąca po władzę z określonym systemem wartości opartym na obywatelu i państwie dosyć szybko tę aksjologię odrzuciła – nie przejmując żadnej innej. Przez osiem lat zarządzała „manną z nieba”, jaką są środki europejskie, nie rozwiązując żadnego z podstawowych problemów państwa – od bezpieczeństwa energetycznego poczynając, przez system edukacyjny, po stabilność struktur państwa i jego ładu konstytucyjnego. Oburza mnie obstrukcja prezydenta Andrzeja Dudy przy powoływaniu nowo wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego i PiS-owskie zmiany ustawy o TK – ale nie są one niczym innym jak kontynuacją kombinowania PO i skrócenia kadencji sędziów. PO uchyliła drzwi, które powinny być szczelnie zamknięte, PiS zaś kopniakiem otwiera je na oścież, niszcząc futrynę.

PO chciała budować w naszych oczach swoją wyższość nad PiS-em właśnie poszanowaniem reguł, których zupełnie nie szanowała, czego przykładem była choćby histeria prezydenta Bronisława Komorowskiego i najgłupsze referendum w historii Polski.

Z drugiej strony narastała ofensywa ideologiczna, padająca na podatny, bo wyjałowiony grunt. PiS przemieszczał się w mistyczne rejony katolickiego fundamentalizmu, katastrofa smoleńska i zbiorowa trauma tego środowiska tę tendencję wzmacniały. Na tle bezideowej koalicji PO–PSL nawet Kukiz ze swoim płaskim przekazem dotyczącym JOW-ów wydawał się filozoficznie natchniony. Ze strony PO słyszeliśmy jedynie przekaz o „zielonej wyspie” i zapewnienia o tym, że są patriotami… Platformy Obywatelskiej. W krótkiej perspektywie dawało to efekt – prześlizgiwanie się ponad problemami i kolejnymi aferami – ale w dłuższej musiało zaowocować klęską wyborczą.

Nie odkryję niczego nowego, jeśli napiszę, że wybory wygrywa się emocjami. A na emocje trzeba zasłużyć – czytaj: zapracować. PO ciepła jak oferowana przez nią woda w kranie szczególnych emocji nie budziła. Budził je PiS – zarówno te negatywne, jak i pozytywne. W ostatnich wyborach te drugie przeważyły nad tymi pierwszymi.

Sukces PiS-u wynika z pracy

Zwycięstwo PiS-u nie było przypadkowe, lecz wypracowane i działania tej partii padały na dobrze zbadany i przygotowany grunt. Badania socjologów od lat wykazywały, że Polacy, szczególnie młodsi, stają się z jednej strony konserwatywni, a z drugiej strony niebywale odporni na rozumienie mechanizmów społecznych, nie mówiąc nawet o włączeniu się w nie i partycypowaniu w nich. Dużą rolę odegrała w tym kapitulacja państwa w systemie edukacji – zupełnie zniknęły z niego elementy wpajania aksjologii państwowej, społecznej, wspólnotowej. Aksjologia pozostała jedynie na lekcjach religii – wyłączonych nie tylko z nadzoru, lecz także chociażby wglądu kuratoryjnego w przekazywane treści. Na tych lekcjach w sposób naturalny wpajana jest tożsamość religijna jako podstawowa i najlepsza, nie ma zaś lekcji, na których młody Polak mógłby się dowiedzieć czegoś o tożsamości polskiej, wartościach obywatelskich, tradycjach państwowych. Lekcje wiedzy o społeczeństwie, gdzie sprawdzana jest encyklopedyczna wiedza o sądownictwie administracyjnym i instytucjach europejskich, niczego takiego do życia młodego człowieka nie wnosi.

Państwo zatem wywiesiło białą flagę. Brak aksjologii państwowej pozwolił łatwo zbudować narrację „Polski w ruinie” czy Kukizowych fantasmagorii o konieczności „wysadzenia systemu w powietrze”. Tym narracjom PO przeciwstawiała jedynie agresję, jej liderzy – ochoczo przytakujący publicystom ostrzegającym przed zagrożeniem rządami PiS-u – nie byli w stanie pojąć, o czym ci publicyści mówią. Trwali w swoim „patriotyzmie PO”, a mainstream trwał w swoim poparciu dla PO, nie widząc alternatywy, a raczej nie dostrzegając, że PO dawno przestała być alternatywą dla PiS-u.

Prawo i Sprawiedliwość odrobiło lekcję – zbudowało zaplecze finansowe, własne media, własne banki, własne „społeczeństwo obywatelskie”, skupione w klubach „Gazety Polskiej”, wokół Ruchu Kontroli Wyborów, Solidarnych 2010, przejętych ruchach przykościelnych, dziesiątkach czy setkach stowarzyszeń i fundacji. Obiektywnie – nie są to wielkie ani znaczące organizacje, ale na pozbawionym samoorganizacji polskim gruncie stanowią wielką siłę. Można było wyśmiewać PiS-owskie konferencje – ale kto inny zaprosił do współpracy, kto chciał słuchać środowisk profesorskich? Nikt.

Piszę o tym, bo to zestaw podstawowy, elementarny dla działania partii idącej po władzę – stabilność finansowa, emocja aksjologiczna, ideowe zaplecze pozapartyjne, masa krytyczna zaangażowanych, transmitujących przesłanie partii poza kanałami mediów tradycyjnych. Piszę o tym, bo to zestaw obowiązkowy, elementarny dla partii mającej stać się osią opozycji, która przejmie władzę po PiS-ie.

Większość parlamentarna PiS-u i słabość struktur oraz instytucji zabezpieczających demokrację liberalną przed łatwym przekształceniem w demokraturę skłania do tego, żeby nie zastanawiać się za bardzo nad chwilą obecną i blitzkriegiem PiS-u w strukturach każdej ze sfer publicznych. Można by powiedzieć: „Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało” – było osiem lat stabilnych rządów na umocnienie reguł ograniczających samowolę chwilowej większości, na rozliczenie eksperymentu Czwartej Rzeczpospolitej, postawienie Ziobry przed Trybunałem Stanu czy rozstrzygnięcie legalności prowokacji CBA pod wodzą Kamińskiego. Wszystko, czego jesteśmy świadkami obecnie, bardziej obciąża poprzednią władzę niż obecną.

Najbliższe lata

Scenariusze przyszłości są generalnie dwa – polski i węgierski. Węgierskim zajmować się w swoich rozważaniach nie chcę – generalnie polega na tym, że PiS silny słabością opozycji realizuje swoją wersję Orbánowskiej dominacji poprzez zawłaszczanie państwa. Osłaniając ruchy o charakterze konstytucyjno-politycznym populizmem socjalnym i nacjonalizmem wykluczającym z europejskiego mainstreamu, zepchnie nas na peryferie współczesnego świata. Każdemu o bardziej nowoczesnych poglądach przypnie łatkę antypolskiego kosmopolity, pilnując swojego monopolu na reprezentowanie „dobrych Polaków”, zapewne koncesjonując polską wersję Jobbiku – narodowców z Kukizem na czele lub bez niego.

To czarny scenariusz, ale nie jest on niemożliwy. Ten scenariusz z resztą nie zależy od PiS-u, ale od opozycji. Opozycji, która zbuduje się w ciągu najbliższego roku.

Polacy będą szukali alternatywy dla PiS-u. Instynkt wolności, anarchizujący czasem, jest wciąż silny. Do każdego państwa, także państwa PiS-u, większość Polaków będzie miała stosunek ambiwalentny. Nie podzielam optymizmu łudzących się, że Polaków jakkolwiek obchodzi dziś niszczenie Trybunału Konstytucyjnego, ostateczne upartyjnienie służb specjalnych – nie, Polacy znieśli to w wersji łagodnej za PO, zniosą w wersji skrajnej w czasach rządu PiS-u. Kogo obchodzi kolejne podejście Macierewicza do wykończenia wywiadu i kontrwywiadu wojskowego? Kto się przejmie prokuraturą wojskową? Niewielu jest bezpośrednio zainteresowanych, a rozumiejących państwo i jego mechanizmy jako całość – równie mało. Do tego PiS jest dziś z obywatelami w „miesiącu miodowym” – wybaczą mu wszystko, każda nowa władza dostaje taki sześcio- może dwunastomiesięczny handicap. Z czasem, w myśl zasady omnipotencji, władza PiS-u dotrze do obywateli: kontrolami skarbowymi, presją światopoglądową, nachalną propagandą, hunwejbinami blokującymi kina, teatry, księgarnie i biblioteki oferujące nieprawomyślne treści. Wtedy powinien pojawić się ktoś, kto da nadzieję, kto powie, że tak być nie musi, i w dodatku będzie przekonujący.

Jeśli w obecnym czteroleciu zbuduje się w parlamencie opozycja oparta na wartościach i sprawna organizacyjnie, będziemy mieć wariant polski, czyli zmianę władzy przy najbliższej okazji i – miejmy nadzieję – na władzę, która wyciągnie wnioski i z rządów PiS-u, i ze straconych pod wieloma względami dwóch kadencji PO. Władzy, która odbuduje w Polsce demokrację liberalną, ale tę prawdziwą, która nie jest mętną wodą, gdzie z wolności korzystamy ze względu na słabość władzy, ale klarownym systemem opartym na ochronie obywatela i kontroli władz publicznych.

Jaka opozycja?

Opozycja wobec partii posiadającej większość parlamentarną, a w dodatku wobec partii takiej jak PiS, która jest ogarnięta obsesją zmiany polegającej na umocnieniu władzy wykonawczej kosztem liberalnych elementów systemu demokratycznego, nie jest łatwa i trudno ją porównać z zadaniami opozycji z poprzednich kadencji parlamentu.

Nie ma rozdźwięków w koalicji, na które można by grać, bo nie ma koalicji. Nie ma szczególnie odróżniających się od siebie skrzydeł światopoglądowych – a frakcje interesów są na razie umiejętnie zaspokajane przez lidera. W dodatku faktyczny decydent stoi w cieniu prezydenta i premiera, jest zatem trudny do zaatakowania i wciągnięcia w dyskusję. Praktyka politycznego blitzkriegu, jaką obserwujemy w pierwszych dniach rządu Beaty Szydło, nocne przegłosowywanie zmian w ustawach torujących rządzącym drogę do kontroli nad każdym organem państwa narzuca opozycji, o ile chce być zauważona i wywalczyć sobie jakąkolwiek rolę polityczną poza obserwowaniem działania większości, konieczność podjęcia nowych metod działania. Nie wystarczy wychodzić w trakcie szybkich głosowań o charakterze ustrojowym, jak w wypadku zmian w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym – trzeba doprowadzić do zainteresowania sprawą opinii publicznej, do publicznej debaty, w której siły będą bardziej zrównoważone niż w parlamentarnej – dzięki mediom, których duża część będzie sojusznikiem liberalnej wersji demokracji. Nie ma możliwości blokowania liczbą głosów – trzeba sięgnąć po stare jak demokracja mechanizmy obstrukcji – choćby przez zgłoszenie tysiąca poprawek, co wydłuży procedowanie z kilku godzin do na przykład tygodnia. To cenny czas na kontakt z opinią publiczną, na budowanie społecznych grup wsparcia, na wskazywanie istoty sporu i poddanie ocenie publicznej, kto w tym sporze ma rację i do czego zmiana prowadzi. To musi być działalność ustawiczna, bez przerw i wakacji, bo PiS wakacji sobie nie zrobi.

Muszą powstawać pozaparlamentarne grupy wsparcia opozycji, zaplecze merytoryczne i techniczne dla jej działań – dokładnie takie, jakie budował lub adoptował PiS, szykując się do zwycięstwa. Żenująca była dyskusja o „płatnych internetowych aktywistach PiS-u”, którzy pomogli wygrać wybory. Zapewne jacyś płatni, narzucający przekazy byli – ale zwycięstwo to dzieło zmobilizowanych, działających bez żadnej motywacji poza ideową, tysięcy internautów tworzących praktycznie stale działającą grupę wsparcia. Działali emocjonalnie i z przekonaniem – to była ich siła. I tylko takim działaniem można odzyskać przewagę w coraz ważniejszej sferze, jaką jest opinia internetowa.

Opozycja musi przestudiować wypowiedzi Kaczyńskiego o imposybilizmie – wykreślić ze swojego słownika frazę „nie da się”. Musi blokować projekty PiS-u, zgłaszać własne, musi nieustannie wskazywać na złe aspekty rządów PiS-u i tak samo bez przerwy prezentować swoją wizję alternatywną. Opozycja nie może pozwolić sobie na politykę bez treści, bez właściwości – musi z czasem stać się treścią polityki w Polsce.

Kto opozycją?

Są w parlamencie dwie siły, które taką opozycją mogą się stać, i między nimi powinna się rozegrać walka o rząd dusz opozycji i przejęcie władzy. Mam na myśli PO i Nowoczesną. W procesie przyszłej „depisyzacji” Polski będzie również pozaparlamentarna lewica, z partią Razem na czele.

Jedną z sił napędzających PiS jest przejęcie wyborców, którzy w normalnych warunkach głosują na lewicę – wykluczonych, ubogich, oczekujących wsparcia państwa i jego instytucji w dążeniu do godnej egzystencji czy wyrwania się z kręgu biedy. Nikt poza autentyczną lewicą tych wyborców i tych postulatów PiS-owi nie odbierze. Stąd klęska SLD – które lewicą kompletną nigdy nie było. Partia Razem jest pierwszą od czasu Unii Pracy poważną propozycją dla wyborcy socjalnego.

Takich wyborców jest w zależności od bieżącej koniunktury od kilku do pewnie 10 proc., od wielu lat są w większości wyborcami PiS-u lub pozostają nieaktywni politycznie. Dla tych wyborców alternatywą nie był i nie będzie SLD – potrzebują wyrazistości, jaką może dać im Razem. Oczywiście nie jestem szalony, nie życzę ani Polsce, ani sobie rządów tej partii – ale sukcesu i obecności w parlamencie jak najbardziej. Zarówno ze względu na reprezentatywność – często pomijaną przy polskich rozważaniach o systemie i ordynacji wyborczej – jak i ze względu na odebranie PiS-owi znaczących głosów.

Osią opozycji stać się może jednak jedna z dwóch sił – PO lub Nowoczesna. Dziś jeszcze trudno określić, która ma więcej atutów, nie sposób przewidzieć, która wykaże więcej determinacji.

Atutem PO jest oczywiście wielkość klubu parlamentarnego i teoretyczna siła struktur. Do słabości należy niewielka wiarygodność, wewnętrzna niespójność (nie brakuje przecież w PO zwolenników PiS-owskiej koncepcji państwa), trudność w rozliczeniu się z własnymi błędami. Owszem, wyborcy mają krótką pamięć, ale nie aż tak krótką, żeby nie dało im się przypomnieć Zbigniewa Chlebowskiego, Sławomira Nowaka, Beaty Sawickiej czy innych antybohaterów. Trudno na tym wspomnieniu budować wartości. Trzeba by wyraźnie się od takich ludzi odciąć i bardzo o nich zapomnieć. Trzeba by medialnie zrezygnować z paplaniny nienawidzących wszystkich wokół bojowników pokroju Stefana Niesiołowskiego na rzecz merytorycznych wypowiedzi opartych na wartościach i pomysłach pozytywnych. Na niekorzyść PO działa też przedłużający się proces zmiany przywództwa w partii. To blokuje możliwość ofensywy.

Nowy przywódca PO, ktokolwiek nim zostanie, wygra, o ile przywróci partii polityczność utraconą gdzieś na zakrętach ośmioletnich rządów. Polityczność, która oznacza umiejętność sformułowania klarownego stanowiska w reakcji na pojawiające się problemy, oparcie się na konsekwentnym logicznie systemie wartości, odpowiedzi na pytanie: „Po co Polakom PO?”. Taka polityczność będzie skuteczna, o ile PO przyszłości zdecydowanie odróżni się od PO afer i drobnych kombinacji, a jeszcze bardziej odróżni się od PiS-u, odcinając się od psucia państwa własnymi rękami w przeszłości, by móc krytykować PiS-owską kontynuację tego procederu. Wymaga to szybkiej wewnętrznej rewolucji w PO, być może okupionej stratami w klubie parlamentarnym i strukturach. To zadanie dla silnego i zdeterminowanego lidera, który wyznaczy PO cele polityczne, a nie tylko wyborcze.

Silna i prodemokratyczna PO może zdominować opozycję i z czasem wykluczyć Nowoczesną z gry. Nowoczesna ma jednak atuty, których lekceważyć nie należy. Świeżość to atut. Czego by tam prawicowa blogosfera nie próbowała nowej partii przylepić, ile zdjęć Ryszarda Petru z Balcerowiczem czy Geremkiem by nie wynalazła – Nowoczesna jest świeża. I do jakiegoś stopnia pozostaje tabula rasa – do wypełnienia treściami. Atutem jest także brak dyskusji o przywództwie. Partia Petru jest też symbolem zmiany pokoleniowej – co rzuca się w oczy, kiedy się spojrzy na sejmowe ławy. Mocną stroną jest profesjonalnie zorganizowana komunikacja i umiejętność szybkiej reakcji – mogliśmy to obserwować przy okazji ujawnienia maili sztabowych w trakcie kampanii wyborczej. Mocny jest sam klub, którego większość to ludzie interesujący i mogący wiele wnieść do polityki.

Słabością jest zaś wielkość klubu i praktycznie żadne zaplecze. Na sukces każdej formacji zawsze muszą pracować setki i tysiące ludzi, Nowoczesna struktur nie ma i sprawia wrażenie wyjątkowo zamkniętej – coś na wzór UW pod rządami Bronisława Geremka, opartej na wierze, że posłowie i opłacony aparat są w stanie udawać ruch społeczny. Zagrożeniem jest także to, czym ta czysta karta może być zapisana – w wielu zagadnieniach ustrojowych i społecznych daje się wyczuć pewna labilność i chęć ucieczki od problemów. A od pryncypiów konstytucyjnych w tej kadencji uciec się nie da. I na tych pryncypiach można budować i organizować zaplecze emocjonalne niosące do sukcesu.

Jest oczywiście wariant trzeci – najgorszy. Ten, w którym ani PO, ani Nowoczesna nie staną na wysokości zadania, pozwolą na zdominowanie nie tylko parlamentu, lecz także debaty publicznej przez PiS. To zagrożenie wariantem węgierskim, sygnalizowanym przeze mnie wcześniej. Wtedy może nas czekać naprawdę długi marsz, tworzenie opozycji poza parlamentem i możliwe dwie–trzy kadencje PiS-u, po których odbudowa podstaw demokratycznego państwa prawa będzie jeszcze trudniejsza.

Liberte
O mnie Liberte

Nowy miesięcznik społeczno - polityczny zrzeszający zwolenników modernizacji i państwa otwartego. Pełna wersja magazynu dostępna jest pod adresem: www.liberte.pl Pełna lista autorów Henryka Bochniarz Witold Gadomski Szymon Gutkowski Jan Hartman Janusz Lewandowski Andrzej Olechowski Włodzimierz Andrzej Rostocki Wojciech Sadurski Tadeusz Syryjczyk Jerzy Szacki Adam Szostkiewicz Jan Winiecki Ireneusz Krzemiński

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka